SPOILER!!!
Przez pierwszą połowę filmu byłem zawiedziony, że reżyser powtarza się ukazując nam typowe dla niego surowe, przesycone fałszywym dobrem sytuacje za którymi kryje się milczące, cierpliwe zło. Momentami nawet śmiałem się z wielu nadętych sytuacji w tym filmie, wydawały mi się przesadzone. Ale pod koniec, gdy powoli zaczęło okazywać się, kto stoi za tym złem i jaki może być historyczny kontekst tego wszystkiego- zrobiłem się zainteresowany. Czy może to być obraz tendencji do okrucieństwa, jaką miały wykazać się Niemcy podczas drugiej wojny światowej? Okrucieństwa wyrachowanego, logicznego, skrupulatnie przemyślanego i zdecydowanego? Obraz tego zła w zarodku, w miejscach, gdzie nikt by tego się nie domyślił, w otoczeniu sielankowej natury, która milcząc wszystkiemu się przygląda? W zarodku dosłownie- bowiem dopuszczają się go dzieci.
Film przez pierwszą połowę zdaje się być bardzo schematyczny, bo oto kolejny raz oglądamy spokojną społeczność, w której po prostu zaczyna dziać się coś złego. Typowy przepis na film. Czy to się już nie przejadło?
Ale przyciąga narracja, tajemniczość tego wszystkiego i towarzyszące temu wszystkiemu milczenie twórcy. „Sami oceniajcie”- zdaje się tylko mówić. „Ja tylko daję sprawozdanie, z tego co widziałem”. Ale niektórym to sprawozdanie może wydać się nudne i nie dziwię się. Momentami to nie wystarcza, jest zbyt egoistyczne. Mam wrażenie, że reżyser jest zbyt surowy wobec widza, zbyt dużo od niego wymaga. Poza tym wydaje mi się też, że dość proste sytuacje na wyrost komplikuje chcąc uczynić je tajemniczymi a ostatecznie okazują się dość banalne.
Ale film jako całość jest niezwykle interesujący. Cała warstwa artystyczna jest typowo Hanekenowska i dla tych, którzy ją lubią, dwie godziny filmu zlecą bardzo szybko. Proste obrazy. Tu odarte nawet z kolorów. Nieobecność muzyki. Dużo ciszy. Powolne ruchy kamery- jeżeli w ogóle się pojawiają. Surowe postaci. Ascetyczność i ciężka, ciężka atmosfera ukazująca chorych ludzi chowających swe dusze za tysiącami ciężkich, grubych masek.
Podoba mi się to, że do samego końca nie łapiemy zła na gorącym uczynku, że działa ono tu gdzieś w podświadomości, niewidoczne, ukryte- widzimy tylko jego przerażające efekty.
Bardzo ciekawe i celne spostrzeżenia. Lubię filmy, w których życie toczy się niby ospale, bohaterowie rozmawiają na różne tematy, a gdzieś tam, poza naszymi oczami, wydarza się jakieś zło... czyli klimat rodem z filmu "Siedem" czy z serialu "Detektyw". A co do Haneke, to o ile w "Funny games" widzieliśmy każdy ruch prześladowców, o tyle w "Białej wstążce", jak to świetnie ująłeś, nie łapiemy zła na gorącym uczynku... No poza momentem, gdy córka pastora Klara zakrada się do jego pokoju, żeby zemścić się na ojcu i zabić jego papużkę. Ta scena, podobnie jak scena z piszczałką nad jeziorem, wyraźnie sugerują nam, kto stał za przestępstwami.